
|
Opowieść o katowickich wieżowcach
9 lipca 1931 r. Sala katowickiego kina Rialto. Na widowni komplet. Wśród widzów siedzą wysocy rangą urzędnicy wojewody Michała Grażyńskiego. Oglądają niezwykły film. Niezwykły, bo nie ma w nim akcji ani suspensu. Film poświęcony wyłącznie pewnej katowickiej budowie. Na ekranie widać, jak robotnicy ustawiają potężne stalowe dźwigary, a wielki budynek powoli rośnie w górę. Ciekawostką było to, że miejsce budowy dzieli od kina kilkaset metrów. Bohaterem filmu "Budownictwo żelazno-szkieletowe, jego zasady i zastosowanie", który później wyświetlano w całej Polce, jest wieżowiec, który od 1930 r. rósł na rogu ulic Wandy (dziś Żwirki i Wigury) i Zielonej (dziś Curie-Skłodowskiej).
Zanim jeszcze powstał ochrzczono go mianem "drapacza chmur". Mimo że miał tylko 14 pięter, stał się najwyższym budynkiem w ówczesnej Polsce i był gigantem w skali całej Europy. W jego luksusowych mieszkaniach mieszkali pracownicy Urzędu Skarbowego. Po wojnie wprowadzili się tu artyści. Na Żwirki i Wigury nr 15 mieszkali pisarze Kalman Szegal i Bolesław Lubosz, a także pracownicy Teatru śląskiego: m.in. Gustaw Holoubek i Kazimierz Kutz. Ten ostatni wspomina: - Mam do wieżowca sporo sentymentu. Były tam najlepsze mieszkania, na jakie można było trafić w Katowicach. Dookoła komuna, a żyło się w przedwojennym komforcie. Choć o dziwo, aktorzy przenosili się tam niechętnie, bo mieszkanie miało numer 13.

Wieżowiec na trudne czasy
Projektantowi wieżowca, prof. Tadeuszowi Łopatowskiemu, udało się połączyć dwa żywioły. Filozofia budynku jest amerykańska. To właśnie miasta Nowego Kontynentu, ze względu na horrendalne ceny gruntu, rosły w górę. Ale już styl drapacza chmur jest typowo europejski. Awangardowy funkcjonalizm, który w Europie symbolizował postęp, w Ameryce po prostu wyśmiewano. Budynek powstawał w trudnych czasach. Na śląsku coraz mocniej odczuwano skutki wielkiego kryzysu. Nie zrażało to jednak architektonicznego sztabu wojewody Grażyńskiego. Bo według ich założeń, wieżowiec nie miał być jedynie zwykłym budynkiem mieszkalnym. Po pierwsze, miał demonstrować na zewnątrz siłę polskiego śląska, co było tym bardziej wyraziste, że w odległych o kilkanaście kilometrów od Katowic Niemczech wieżowców nie budowano. Po drugie, spodziewano się, że uda się doprowadzić do przełomu w polskim budownictwie. Drapacz chmur wybudowano w oparciu o stalową konstrukcję nośną. Stal zaś pochodziła ze śląskich hut. Liczono na to, że kiedy nowatorski typ konstrukcji przyjmie się w kraju, śląskie huty zyskają nowych klientów i w ten sposób odbiją się od finansowego dna. Dlatego właśnie Syndykat Hut Żelaznych postanowił nakręcić film o budowie wieżowca. Plany te zrealizowano tylko częściowo. Wprawdzie nie wzbudzono nowych trendów w budownictwie, ale wieżowiec z ul. Żwirki Wigury do dziś jest symbolem miasta.

Palacz musiał się starać
Zwiedzamy drapacz chmur razem z Bohdanem Knichowieckim, wieloletnim mieszkańcem domu. - Mój ojciec był przed wojną odpowiednikiem dzisiejszego wicekuratora. Podlegały mu śląskie szkoły zawodowe. Wprowadził się tutaj jesienią 1937 r. Wtedy budynek miał kolor piaskowy. Dziś jest czarno-bury - opowiada pan Bohdan.
Zaczynamy od piwnic. Są trzypiętrowe. Dwie najniższe kondygnację nie wyróżniały się niczym szczególnym. W suterenie była kiedyś wielka pralnia. - Przed wojną nie znano pralek automatycznych. Znoszono więc pranie na dół, prano ręcznie na tarkach, gotowano w kotłach, a potem suszono w specjalnych elektrycznych suszarniach. - Wchodzimy na parter. Wystrój niewiele się zmienił. Mieszkańcy wchodzą przez identyczne drzwi i wyciągają listy z tej samej wielkiej skrzynki na listy jak 70 lat temu. Tyle że korytarz jest strasznie zaniedbany. Podchodzimy do wind. - Kiedyś działały tu trzy windy marki Schlieren. Dwie pasażerskie, w tym jedna pośpieszna, i winda towarowa. Wymontowano je w latach 60. - Jedziemy w górę wysiadamy na 5. piętrze. Na ścianie wisi stalowa piątka. Oryginalna. Kiedyś była nawet podświetlana po zmroku. Od przedwojnia nie zmieniły się także drzwi, a w niektórych mieszkaniach nawet dzwonki. - Do 5. piętra część wieżowca zajmowały biura Urzędu Skarbowego. Tu też były najlepsze mieszkania dla dyrektorów i głównych księgowych. Na 4. piętrze było nawet specjalne przejście łączące wieżowiec z sąsiednim gmachem Urzędu Skarbowego. - Na klatce schodowej mijamy malutkie pomieszczenia. - To dawniej był zsyp na śmieci. Prawdopodobnie jeden z pierwszych w Polsce. Tu też dawniej trzepano dywany i chodniki. - Największe z 36 mieszkań miały po 140 m kw., średnie około 100. Garsoniery dla nieżonatych i niezamężnych po 30. W dużych mieszkaniach zaprojektowano służbówki, w których mieszkały służące. Dochodzimy na samą górę. - Najwyższe mieszkania zajmowali palacz i konserwator dźwigów. To było celowe rozwiązanie. Gdyby palacz nie przykładał się do pracy, trząsłby się w swoim mieszkanku. Gdyby konserwator nie dbał o windy, musiałby biegać na 14. piętro po schodach. - Na samej górze umieszczono też wielkie zbiorniki na wodę. W razie awarii mieszkańcy mieli co pić nawet przez kilka dni. W końcu wchodzimy na taras widokowy. Z wysokości 60 metrów Katowice widać jak na dłoni. Wyżej, do punktu obserwacyjnego obrony przeciwlotniczej, który wybudowano przed samą wojną, wejść już się nie da. Specjalna tabliczka ostrzega o promieniowaniu z rozmieszczonych na szczycie anten telefonii komórkowej.
Kino na wysokości
Katowicki drapacz chmur nie jest jedynym wysokościowcem, który powstał w przedwojennych Katowicach, ani też pierwszym budynkiem tego typu. Wzrost Katowic w górę rozpoczął się na ul. Wojewódzkiej. Tam właśnie powstał w 1931 r. dom mieszkalny dla profesorów śląskich Technicznych Zakładów Naukowych autorstwa Eustachego Chmielewskiego. Ma jedynie osiem pięter i powstał jako architektoniczny eksperyment. A skoro eksperyment się powiódł, rozpoczęto budowę kolejnych wysokich budynków. Mniej więcej w tym samym okresie na ul. Słowackiego powstaje siedmiopiętrowy dom dla pracowników Okręgowej Dyrekcji PKP w Katowicach. Projektantem był znany katowicki architekt Tadeusz Michejda, a jego dzieło jest uznawane za jeden z najdoskonalszych budynków miasta. W 1936 r. Zbigniew Rzepecki stworzył projekt imponującej siedziby Związku Powstańców śląskich, który stanął w rok później w pobliżu pl. Wolności. W siedmiokondygnacyjnym budynku mieściły się sklepy, restauracje, sale konferencyjne a także największe wówczas kino w regionie - Zorza z 700 miejscami na widowni.

Fatalne materiały
W czasie gdy w Warszawie obejmował rządy Edward Gierek, w Katowicach zaczynało roić się od wysokościowców. W 1972 r. wzniesiono Superjednostkę - gigantyczny budynek, który zamieszkiwało 712 rodzin (wysokość 58 m). Dwa lata później przy rondzie stanął biurowiec DOKP (90 m). Wyższy od niego o 15 m jest biurowiec dawnego WPK przy ul. Wita Stwosza (dziś siedziba m.in. KZK GOP). Nowymi symbolami miasta są od 1981 r. dwie wieże Centrali Handlu Zagranicznego, projektu Jugosłowianina Georgio Gruićicia. Wyższa wieża ma 97 m wysokości, druga ma o 5 m mniej. Gigantyczne bloki wyrosły w latach 80. na obrzeżach miasta - mierzące po około 80 m Gwiazdy i Kukurydze. Obecnie nad miastem góruje 125-m wieżowiec, który często zmieniał nazwy. Gdy rozpoczynano budowę, było to Biznes Centrum 2000, potem Uni Centrum, a od kilku miesięcy wieżowiec nazywa się Altus. Otwarto go w minionym tygodniu i teraz to najwyższa budowla miasta. Pytanie, na jak długo.
Jednakże w porównaniu do przedwojennego drapacza chmur, dzieła powojennych architektów zużywają się niezwykle szybko. Winne z pewnością są fatalne materiały, z jakich wówczas budowano, i równie niedoskonałe technologie. Drapacz chmur przez 70 lat istnienia dorobił się tylko jednej głębszej rysy na elewacji. Nie starły się nawet żółte i czerwone płytki z terakoty w korytarzach.
Bartosz T. Wieliński 24-09-2004
Korzystając z artykułu Wojciecha Odorowskiego pt. "Wieżowce Katowic i ich treści ideowo-propagandowe", zamieszczonego w książce "O sztuce Górnego śląska i przyległych ziem małopolskich" pod redakcją prof. Ewy Chojeckiej.
|
|
|